wtorek, 7 lipca 2009

Święty Świerad dał początek

Naśladowcy św. Pawła z Teb - pierwszego eremity, pustelnika - pojawili się w naszym regionie razem z chrześcijaństwem. Wędrówkę ich śladami najlepiej zacząć od podsądeckiego Tropia. 
Święty Świerad dał początek
Niewielka miejscowość leży nad Dunajcem, opodal zapory w Czchowie. Co kwadrans kursuje tutaj prom spod zamku Tropsztyn w Wytrzyszczce (przy drodze krajowej Brzesko - Nowy Sącz). W drugim numerze "Zachwytów" opisywaliśmy miejscowe źródło, do którego pielgrzymują wierni po cudowną - w ich przekonaniu - wodę. Strumień tryska niespełna kilometr od kościoła, będącego sanktuarium świętych pustelników Świerada i Benedykta.
Leśna ścieżka prowadzi najpierw do XVIII-wiecznej kapliczki, dobudowanej do skalnej niszy. W tym miejscu - jak odnotował Jan Długosz pod rokiem 988 - umartwiał się dla Boga pierwszy polski pustelnik i misjonarz. Klęcząca figura św. Świerada stoi w centralnym miejscu kaplicy pod gołą skałą. Kilkadziesiąt metrów w prawo od pustelni bije źródło, z którego wodę miał czerpać święty. Współcześnie bywa, niestety, że strumyk wysycha. Pozostaje wówczas oglądanie kamiennej obudowy z rzeźbą przedstawiającą rozmodlonego brodacza, a następnie powrót do kościoła przez górę, na której wytyczono "Kalwarię polskich świętych".
Życie św. Świerada obrosło wieloma legendami. Jedna z nich głosi, że podczas Wielkiego Postu jadał raz dziennie orzech włoski popijając źródlaną wodą. Ciało miał ciasno opasać metalowym łańcuchem, który w końcu wrósł w skórę powodując śmiertelne zakażenie. Świerad posiadał ponoć wielu uczniów, którzy jak on lubowali się w samotnej modlitwie. Kościelni kronikarze najczęściej wspominają Urbana i Justa. Obaj mieli wieść pustelnicze życie w sąsiednich miejscowościach - Iwkowej i Tęgoborzy. Pierwszy - obok Świerada - patronuje sanktuarium w Tropiu. Na leśnym stoku, gdzie miała istnieć jego pustelnia, stoi dziś niewielka kapliczka. Z Iwkowej prowadzi tam szlak spacerowy, który wskaże każdy miejscowy. Obok kapliczki - podobnie jak w Tropiu - tryska źródełko, z którego święty pustelnik miał pić wodę. Pielgrzymi wierzą w jej leczniczą moc, szczególnie w chorobach oczu.
Autorzy żywotów świętych piszą, że Świerad i Urban razem ewangelizowali dzisiejszą Słowację. Tam też pozostali na zawsze. Starszy pustelnik zmarł od surowych umartwień, młodszego zamordowali rabusie. Węgrzy i Słowacy czczą ich pod zakonnymi imieninami św. Andrzeja (Świerada) i św. Benedykta (Urbana). Obaj leżą pochowani w słowackiej Nitrze. W najstarszej na Sądecczyźnie świątyni w Tropiu przechowuje się relikwię św. Świerada (kawałek kości). Na zboczu można zobaczyć resztki legendarnego dębu, w którego pniu miał mieć pierwszą pustelnię.
Bielańska rekluzja
Małopolskich pustelników, którzy żyli od czasów Świerada, nie sposób policzyć. Z pewnością najwięcej ich mieszkało w eremie kamedułów na Bielanach. XVII-wieczny klasztor na krakowskiej Srebrnej Górze do dziś skrywa eremitów, którzy modlą się w swych domkach - pustelniach. Zakon słynie od tysiąca lat z surowej reguły. Pod Kraków sprowadził go marszałek nadworny koronny Mikołaj Wolski. Zwiedzać można, niestety, tylko dziedziniec za furtą klasztorną, małą salę wystawową i kościół.
Zakonnicy cenią sobie spokój i ciszę. Codziennie o ściśle ustalonych porach wpuszczają do klasztoru tylko mężczyzn. Kobiety mogą wejść jedynie w 12 dni w roku (najbliższy termin to 25 grudnia - Boże Narodzenie). Do furty prowadzi z leśnej ścieżki droga między trzymetrowymi murami. Należy zadzwonić dzwonkiem i cierpliwie czekać aż mnisi uchylą bramę. Wysokie wieże kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny górują nad całą okolicą. Z dziedzińca rozpościera się widok na Bielany i Wisłę. Na ołtarzu głównym spoczywa obraz Wniebowzięcie NMP autorstwa Michała Stachowicza. Warto dłużej zatrzymać się w świątyni, aby obejrzeć jedenaście kaplic, w tym królewską pod wezwaniem św. Benedykta, ufundowaną przez króla Władysława IV.
Z kaplicy świętych pięciu braci męczenników pod głównym ołtarzem wiedzie droga do podziemnych katakumb z grobami zakonników. Ich zwłoki - zgodnie z wielowiekową tradycją - układano w habitach na desce i zamurowywano w niszy. Na zewnątrz wypisywano jedynie imię zakonne, wiek oraz liczbę lat w zgromadzeniu. 
Godłem kamedułów są dwa gołębie pijące z jednego kielicha. Symbolizuje to połączenie życia zakonnego z pustelniczym. Życie mnichów regulują ściśle określone zasady. Z małymi wyjątkami nie ma w nim miejsca na rozmowy. Bracia spędzają większość czasu na kontemplacyjnej modlitwie. Wstają nad ranem. Jeśli nie modlą się, to pracują w milczeniu i skupieniu, zgodnie z zasadą "ora et labora" (módl się i pracuj). Nie korzystają z radia, telewizji, nie jedzą mięsa, zwykle nie odwiedzają rodziny. Jedynie kilka razy w roku opuszczają klasztorną klauzurę na krótkie wycieczki. Bywa, że jako memento trzymają w swoich celach - pustelniach czaszki zmarłych braci zakonnych. Niektórzy żyją w rekluzji, czyli w całkowitym odosobnieniu. Nie kontaktują się wówczas nawet z innymi członkami wspólnoty. Rekluzą był pod koniec życia m.in. słynny bielański kameduła - ojciec Piotr Rostworowski. Ten przeor klasztoru benedyktynów w Tyńcu oraz eremów we Włoszech i Kolumbii zmarł w 1999 r. "Był zawsze bliski mojemu sercu" - napisał po jego śmierci papież Jan Paweł II.
Pusto pod Diablim Kamieniem
Mnisi - pustelnicy jeszcze pod koniec minionego wieku zamieszkiwali również poza klasztorem bielańskim. Ostatni żyli w Krzesławicach-Podkamieniu. Tutejsza pustelnia św. Benedykta powstała w II połowie XIX w. kilka kilometrów od klasztoru cystersów w Szczyrzycu. Jej miejsce owiane jest licznymi legendami, a to za sprawą olbrzymiego głazu - Diablego Kamienia, pod którym spędzali życie eremici. Obecnie wiedzie tędy popularny szlak turystyczny w Beskidzie Wyspowym. Z Krakowa najprościej dojechać przez Wieliczkę, Gdów, Łapanów i Raciechowice.
Opustoszała pustelnia jest na terenie prywatnym, ale właściciele nie zabraniają zwiedzania. Przybyszów wita przy drodze tabliczka z napisem "sprzedam" i numerem telefonu. Kilkanaście metrów dalej stoi zdewastowana, drewniana kapliczka. Wyrwane z zawiasów i zniszczone drzwi nie chronią zabytkowego wnętrza. W środku pod krucyfiksem walają się połamane fragmenty wyposażenia.
Idąc dalej leśną ścieżką, docieramy do kilkunastometrowej wysokości głazu. Na jego szczycie góruje metalowy krzyż. U podnóża za ogrodzeniem z metalowej siatki stoi drewniana chata pustelnika z drugą kapliczką. Bramka otwarta, wejście do kapliczki również. Można wszędzie zajrzeć. Z niewielkiego ołtarza spogląda XIX-wieczna figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Drzwi do pustelni są zamknięte. Przez otwarte okno widać stolik z odpustową figurką świętej Marii. Obok leży mnóstwo drobnych monet wrzuconych przez turystów i pielgrzymów.
- Stary Florian pół wieku tu mieszkał. Dobry był z niego człowiek. Nic tylko modlił się i pracował - wspomina nieżyjącego mnicha-pustelnika starsza kobieta z domu koło Diablego Kamienia. Zakonnik - jak każe stara tradycja - sypiał w trumnie. W niedziele odprawiał nabożeństwa dla miejscowych parafian. Kiedy zaniemógł, wyjechał do swojej siostry i tam zmarł. Jego następca nosił imię Kamil. Długo nie zagrzał miejsca w krzesławickim eremie. Po konflikcie z właścicielką musiał w połowie lat 90. opuścić siedlisko pod głazem. Odtąd pustelnia pozostaje pusta. Lokalne władze chcą odkupić teren, ale za niższą cenę od tej, którą żąda właścicielka (900 tys. zł). - Może wtedy szczyrzycki klasztor przyśle nowego pustelnika - zastanawia się wójt Raciechowic Marek Gabzdyl.
Przydrożna kontemplacja
Zakonnych ślubów nie składało dwóch pustelników z podtarnowskiego Melsztyna. Chaty pobudowali na zboczu wzgórza, nieopodal ruchliwej drogi do Zakliczyna. Wystarczy przejść przez wąskie pole, aby znaleźć się w ich pustelniach. Pierwszy zjawił się Marian, były działacz związkowy stoczniowej "Solidarności". Osiadł tutaj w latach 80. Małomówny, zamknięty w sobie jest przeciwieństwem drugiego melsztyńskiego pustelnika - Grzegorza.
Miejscowi z uśmiechem opowiadają o kłótniach, które wybuchały między pustelnikami, gdy 10 lat po pierwszym zjawił się drugi eremita. Z czasem przywykli do bliskiego sąsiedztwa, ale i tak niewiele rozmawiają.
Młodszy, 46-letni Grzegorz nie stroni od pogawędek z turystami i dziennikarzami, którzy od czasu do czasu tutaj goszczą. Żywi się warzywami, które uprawia nad Dunajcem. Poza tym hoduje kozę i dwie kury-liliputy. W swej chacie nie ma prądu, ale czasem lubi posłuchać muzyki z radia na baterię. Ruchliwa droga nie przeszkadza mu w modlitewnej kontemplacji i pracy.
- Najważniejszy jest wewnętrzny spokój. Służyć Bogu można także poza zakonem - uzasadnia pustelnicze życie.
Eremitą został po odejściu z zakonu franciszkanów za "drobne nieposłuszeństwo". Jakie, tego nie zdradza. Na pustelnię wybrał Melsztyn, ponieważ niedaleko stąd odbywał klasztorny nowicjat. Wiedział o pustelniku Marianie. Dlatego pierwszą zimę przemieszkał w namiocie koło jego eremu. W następnych latach wybudował drewniany domek z kamiennymi schodami i niedużym piecem z cegły. Przed wejściem postawił duży krzyż z napisem "Pasyjny Krzyż Serca Jezusowego Końca Czasu". 
- Ludziom teraz ciężko się żyje, bo ciągle gonią za pieniądzem. A ja nie muszę tego robić, bo mam tutaj wszystko, czego potrzebuję - mówi, przekopując w połatanych portkach ziemię koło chaty
http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,95299,6030959,Malopolscy_eremici___dawni_i_wspolczesni.html

1 komentarz: